close
loading
Obraz 676.jpg

POCZĄTKI - PRZEZ SZWECJĘ - NORWEGIA - NORDKAPP - FINLANDIA

 

 

PRZEZ SZWECJĘ

 

 

Około godziny 13 następnego dnia dobijamy do Nynashamn pod Sztokcholmem.Po wyjeździe z promu ustawiamy się do kontroli paszportowej. Sympatyczna,rudowłosa pani w okienku dobrze mówi po polsku i po krótkiej ,milej konwersacji oddaje nam paszporty. Ruszamy i za kawałek stajemy do drugiej kontroli,dotyczącej cła. Wesołe uśmiechy szwedzkich celników dodają nam optymizmu i po symbolicznym zajrzeniu pod podwozie i opukaniu karoserii jedziemy dalej. Różnica jest zauważalna już na pierwszych kilometrach.. oczywiście ich drogi.W ciągu niecałych dwóch godzin dojeżdżamy do stolicy ,Sztokcholmu.

 

Parkujemy w okolicach centrum i wychodzimy obejrzeć miasto.To co pierwsze rzuca się w oczy na ulicach Sztokcholmu(przynajmniej chłopcom) to samochody generalnie w całej Skandynawii nie uswiadczy się takich marek jak Skoda,Fiat,Seat nie mówiąc o jakimś..hmm..Daewoo. Skandynawowie przepadają za dużymi,amerykańskimi wozami. Chewrolet,Dodge,Jeep,Ford wszystkie najnowsze modele są na porządku dziennym. Oprócz tego dużo drogich marek jak BMW,Porshe,Audi,niektóre modele Renault i są to samochody raczej góra kilku letnie. I oczywiście wszechobecne Volvo i Sabb. Ale tyle o samochodach. Samo miasto jest bardzo czyste,kolorowe...ale atmosfera jest nieco "komercyjna".Tzn. miasto nie posiada ciepłego klimatu.             Nawet stare miasto jest na swój sposób "sztuczne". Jest to miasto gdzie wszystko ma swoje ustalone miejsce. Część Sztokcholmu zwiedzamy wraz z pewną kobietą, mieszkającą tu od kilku lat. Pochodzi z Iraku skąd udało jej się wyemigrować i osiedlić tu na stałe. Różnorodnośc rasowa w Sztokcholmie jest dosyć duża ale tylko w mieście. Poza dużymi skupiskami miejskimi rasy inne niż biała raczej nie wystepują.  

    

Wieczorem trafiamy na koncert legendarnej "Abby" a raczej jej dublerów na tyle jednak dobrych, że idealnie odwzorowują wygląd oraz muzykę. Mamy okazję zaobserwować zachowanie Szwedów na tzw:imprezie otwartej na świeżym powietrzu, wieczorem w centrum miasta. Piwo jest rozdawane w podobnych plastikowych kubeczkach,ludzie podrygują, kiwają się w rytm dobrej muzyki. Zdarzył się taniec solo na stole jakiegoś bardziej podchmielonego pana ale jest jakoś spokojniej,wszyscy się jakoś kontrolują,nikt nikogo nie oblewa piwem,nikt się nie wywraca. Młodzi Szwedzi z upodobaniem przeżuwają fosforyzujące cukierki co nocą daje efekt "ruchomego,świecącego kamyka w ustach" pojawjajacego się w rytm żucia w różnych miejscach jamy ustnej. Hmmm..u nas o tym chyba jeszcze nie wiedzą?

 

 

Koło 1 w nocy wracamy do samochodu i wyjeżdżamy za miasto na nocleg. Noclegi w Skandynawii to w ogóle oddzielna sprawa. Możesz rozbijac się gdzie chcesz,w odległości 150 m od domu. Jest to ustanowione w konstytucji w tzw. "Prawie do wolności każdego człowieka" Krajobraz w Szwecji jest bardzo zbliżony do tego znanego z Mazur. Tzn.przeważaja lasy świerkowe-chociaż daleko im brakuje do tych naszych prawdziwych,wielkich świerków z Tatr czy Mazur. Są mniejsze,bardziej wątłe raczej już wpływ szerokości geograficznej.

 

 

  W mieście Uppsala polecam obejrzenie najwiekszej katedry w Skandynawii. Nastrój w niej panujący jest naprawdę mistyczny a sama budowla robi spore wrażenie. Budowa została rozpoczęta w 1260r a zakończona w pełni w 1435r. Długość kościoła oraz wysokość dwóch wież wynosi tyle samo czyli 118,7m. W okolicach środkowej Szwecji przypadkiem stanęliśmy nad brzegiem jeziora. Pogoda była jak zwykle słoneczna(wg.skandynawów lato tego roku było wyjątkowo ciepłe i suche)wobec powyższego wpadliśmy na pomysl kąpieli.

 

Z lewym brzegiem jeziora graniczyły góry a na zboczu jednej z nich zrobiono zjeżdżalnie. Czegoś takiego nie widzieliśmy w Polsce. Na specjalnie wyprofilowanym końcowym fragmencie zbocza szerokości ok. 15m i długości 70m,była położona mata ze specjalnego tworzywa.               
 

Na samej górze był umiejcowiony zbiornik z wodą, szeroki na całą matę. Była do niego pompowana woda z jeziora,która przelewała się i cienką strużką spływała po macie zapewniając poślizg i niwelując tarcie podczas zjeżdżania. Powiem szczerze, że dłuższą chwilę się wahaliśmy zanim zdobyliśmy się na ten "krok". Styl zjazdu był zupełnie dowolny. Wydawało się nam, że najbezpieczniej będzie na początku zjechać...na plecach...hmm...to był raczej zły wybór. Zaraz po starcie nabiera się sporej prędkości a leżąc na plecach jest się pozbawionym zupełnej sterowności. Skutek jest taki, że świat zaczyna Ci wirować wokół a dokładniej błękit nieba a Ty pędzisz pełen przerażenia z naprawdę dużą prędkością na spotkanie z wodną taflą. Tor ma dwa garby co powoduje, że na 20 m przed wodą włączają się "dopalacze" i z maksymalnym impetem wpadasz w jezioro. Kąt jest tak wyprofilowany, że ciało raczej ślizga się po powierzchni niż uderza bezpośrednio w wodę, co było by dosyć bolesne...Zjeżdżając stylem "na szczupaka" (co potęguje wrażenia, gdyż czujesz się jak kierowca formuły 1 z widokiem z kamery umiejscowionej tuż nad jezdnią)przy wyprostowaniu ramion w przód przed samym "wodowaniem", twój ślizg po wodzie wynosił dobrych kilka metrów.

 

Kierowaliśmy się na północ. Dotychczas w samochodzie nic się nie psuje natomiast są problemy z prymusem. Jest to dosyć skomplikowane urządzenie a rosyjska technologia z lat 70-tych nie byłą jak widać dostatecznie dobra w tej dziedzinie. Gdyby urządzenie to miało związek z lotami kosmicznymi,może było by inaczej..a może jeszcze gorzej? Konsultacje telefoniczne z Profesorem dały korzyść prawie wyłącznie Polkomtelowi. Faktem jest,że odpalanie go stanowiło swoisty rytuał połączony z duchową modlitwą zespołu w końcowej fazie podróży.

 

Na jednym z obiadowych postojów w północnej Szwecji obok nas stał kempingowy "Datsun".Właściciel,starszy Szwed,widząc "kopcia" powstającego przy rozpalaniu oraz nasze pełne dezaprobaty miny wyszedł i pożyczył nam jednorazową butlę z palnikiem i dodatkowym zbiorniczkiem gazu.Na wieść o celu podróży zaśmiał się tajemniczo i rzekł:"Nordkapp is long way..! Remerber mi,hehe..is long way..".Nie wiem czy na podstawie posiadanego przez nas sprzętu gastronomicznego ocenił nasze możliwości w temacie znajomości i posiadania map ale dzięki niemu ugotowaliśmy szybko obiad i wyruszyliśmy w dalszą "long way..".Dzięki Ci za to!

Do koła polarnego w Jokkmokk docieramy koło północy. Chcemy już spać za jego krawędzią. Jest zupełna cisza. Nie ma tu nikogo. Jest tylko (o tej porze zamkniety)budynek z pamiątkami, kawiarnia. Jest teraz oczywiście okres białych nocy więc nie ma specjalnie różnicy czy się jedzie "nocą" czy za dnia. Oczywiście "nocą" jest wszystko pozamykane ale w Skandynawii ogląda się głównie przyrodę, więc...nie ma problemu. Jest północ a jest tak widno, że widać wszystko dokładnie jak za dnia. Jeżeli masz ochotę na czytanie gazety bądź pisanie listu do znajomych-proszę bardzo! Przyjęliśmy z resztą pewien schemat podróżowania, polegający na tym,że wstawaliśmy koło 10 rano a kładliśmy się koło 23-24 czasami później to najbardziej efektywne wakacje w moim życiu.

 

Idę nad brzeg jeziora ,przez które akurat przechodzi linia podziału. Jest tu jak w bajce. Woda nieskazitelnie czysta,obok drewniany domek i łódka. Na kilka metrów od brzegu widać w toni jeziora kamieniste dno. Niebo mieni się we wszystkich kolorach a wokół panuje zupełna cisza i bezruch...Mam wrażenie jakby zatrzymał się czas i obraz jaki tu zastałem trwał od zawsze...I jak tu iść spać?  

 

Następnego dnia rano wstępujemy do sklepiku z pamiątkami. Młody kupuje certyfikat dokumentujący przejazd przez koło polarne i koszulkę ja-naklejkę "łosia" na samochód. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie ekipy pod tablicą infomacyjną i w drogę! Jeżeli wybieracie się do Szwecji i macie w planach odwiedzenie położonej na płn.kraju Kiruny-szczerze odradzam. Chyba,że ktoś przepada za widokiem hałd, dźwigów i spychaczy. Są tam bogate złoża rudy i jest to typowo górnicze miasto. Podczas całej podróży mieliśmy (aż)jedną sytuację drogową zagrażającą nie co naszemu bezpieczeństwu. Mianowicie byliśmy wyprzedani (jak wielokroć) na prostym odcinku drogi przez dwa mercedesy ciągnące za sobą przyczepy campingowe. Kierowca drugiego z pojazdów ,widocznie niezbyt obeznany z jazdą z "domkiem na kółkach" zapomniał widać że posiada takowy na haku gdyż po minięciu nas swoim mercedesem odbił ostro na prawo spychając nas na pobocze swoją przyczepą. Tzn. podczas owego spychania cały czas udało mi się zachować odstęp od nacierającej przyczepy wobec czego kierowca jak podejrzewam w ogóle nie zdawał sobie sprawy z sytuacji jaką stworzył swoim manewrem. Dozowane hamowanie i "delikatne branie rowu" -na tym się na szczęście skończyło i uaz bezpiecznie kontynuował podróż po krótkim zatrzymaniu na "ochłonięcie". Jeżeli można mówić o naszym niejakim szczęsciu, kolejna ofiara niemca-wczasowicza już takiego nie miała. Po około dwóch kilometrach widzimy wspomniane mercedesy stojące na poboczu na światłach awaryjnych,a w głębokim lecz łagodnym na szczęscie rowie po prawej stronie drogi, spoczywającego Saaba. Obok samochodu stoi grupka osób. Wypadek nie jest grożny ,gdyż podbnie jak ja kierowca "umknął" do rowu, tyle, że całkowicie ale nikomu z obecnych jak i samochodowi nic się nie stało. W troszkę niecenzuralnych słowach wyrażamy swoje gorące ubolewanie w temacie umiejętności jazdy samochodem przez niemieckiego turystę i wymijając stojące samochody jedziemy dalej.